Recenzja filmu

Julien Donkey-Boy (1999)
Harmony Korine
Ewen Bremner
Chloë Sevigny

Jak zrobić z tata wariata

Jeżeli wybieracie się do kina i wpadło Wam do głowy, by pójść na film <a href="fbinfo.xml?aa=30386" class="text"><b>"Julien Donkey-Boy"</b></a> w reżyserii Harmony Korine`a, zastanówcie się
Jeżeli wybieracie się do kina i wpadło Wam do głowy, by pójść na film "Julien Donkey-Boy" w reżyserii Harmony Korine`a, zastanówcie się dobrze, czy nie macie czegoś pilnego do zrobienia w domu (zaległa praca, trzepanie dywanów, remont). Jeśli nie, to rozważcie wszystkie inne możliwe rozrywki z oglądaniem telenoweli i dłubaniem w nosie włącznie. A jeżeli na nic takiego również nie macie ochoty, pomyślcie, czy nie jesteście przypadkiem bardzo, bardzo zmęczeni. O ile przyjemniej śpi się we własnym łóżku, niż w najwygodniejszym nawet kinowym fotelu! Chyba z głębokiego przekonania, że "wszystko już w kinie było" rodzą się idee, takie jak Dogma`95. Jednak jej propagatorzy odrzucając "sztuczne" elementy filmu: statyw, oświetlenie czy dekoracje, wpadają we własną pułapkę. To, co proponują - produkt "surowy", bez niepotrzebnych elementów - już także był, tyle że w początkach kina lub po prostu w filmie dokumentalnym. Również brak scenariusza (jak w przypadku filmu Harmony Korine`a) nie jest niczym nowym - wczesne filmy z wytwórni Macka Senneta czy Hala Roacha powstawały w oparciu o zapiski wykonane w kawiarni, na serwetce. Co ciekawsze, brak scenariusza do filmu "Julien Donkey-Boy" nie przeszkadza występować Korine`owi w roli scenarzysty. Inna sprawa, że nawet w ramach narzuconych przez Dogmę ograniczeń można stworzyć ciekawy film. Przekonał nas o tym choćby Lars von Trier - jego "Idioci", mimo trzęsącego się i niewyraźnego obrazu tak wciągali, że wielu widzów spastykowało jeszcze długo po opuszczeniu sali kinowej. Niestety, Harmony Korine postanowił chyba przeciągnąć strunę dużo dalej - daleko poza strefę ludzkiej wytrzymałości i z formą uniemożliwiającą niemal oglądanie (rozdygotane zdjęcia z ziarnem wielkości kurzych jaj) połączył zupełnie nieciekawą fabułę. Film opowiada historię schizofrenika Juliena (znany z "Trainspotting" Ewen Bremner) i jego groteskowej rodziny - w roli ojca występuje sam Werner Herzog. Chociaż tylko główny bohater uznawany jest za upośledzonego umysłowo, prawie wszyscy w jego domu zachowują się nienormalnie. Ojciec sypia w masce przeciwgazowej i pragnie, by młodszy brat Juliena, Chris udawał swoją zmarłą matkę. Z kolei Chris przygotowując się do zawodów zapaśniczych trenuje chwyty na plastikowym kuble na śmieci. Wyjątkiem pozostaje sympatyczna i pełna ciepła siostra Juliena, Pearl (Chloe Sevigny), która spodziewa się dziecka. Jako jedyna staje w obronie upośledzonego brata, dręczonego przez ojca. Filmową rzeczywistość, także poza domem Juliena, zaludniają dziwacy - jak murzyn-albinos oraz niepełnosprawni - grupa niewidomych czy facet bez rąk, który stopami robi sztuczki karciane. Klasyczna narracja została zastąpiona ciągiem różnych scen i obrazów, które mają oddawać stan umysłu głównego bohatera oraz pokazać świat widziany oczami schizofrenika. Reżyser filmu twierdzi, iż chorobami umysłowymi zainteresował się z powodu schizofrenii wujka i to jego historię chciał nam przedstawić. Skąd zaś wziął się pomysł tej ciężkiej do zniesienia oprawy wizualnej? "Chciałem poczuć się wolny. Pragnąłem, by mój film był czymś w rodzaju muzycznej improwizacji" - mówi Korine. Nie znam się na muzyce, ale wyszła z tego raczej kakofonia... Harmony Korine należy do najmłodszego pokolenia amerykańskich filmowców - urodził się w 1974 roku. Drogę do kariery otworzył mu scenariusz do filmu "Dzieciaki", który wyreżyserował Larry Clark. Jednak jego obecna produkcja jest w zupełnie innym stylu. Jeżeli forma filmu "Juliena Donkey-Boy" zrodziła się ze sprzeciwu wobec głównego nurtu kina amerykańskiego - co u młodego twórcy jest zupełnie zrozumiałe, to może ktoś powinien mu powiedzieć, że można się buntować, nie katując przy okazji kinowej publiczności. Choćby tak, jak zrobił to ostatnio inny młody reżyser amerykański, Darren Aronofsky - jego "Requiem dla snu" z pewnością należy do obrazów nowatorskich, a przy okazji wciska widzów w fotele i chwyta ich za gardło. Natomiast podczas projekcji filmu Korine`a widz sam się chwyta - tyle że za portfel, żałując wydanych pieniędzy. Być może narażam się właśnie na ataki fanatycznych obrońców Dogmy, lecz pociesza mnie fakt, że nie jestem w mojej ocenie osamotniony. Bowiem oprócz entuzjastycznej opinii Bernardo Bertolucciego pojawiły się liczne głosy, iż Harmony Korine stworzył najgorszy film w całej historii kinematografii. Spośród dziennikarzy obecnych na pokazie prasowym dwie trzecie wyszło w trakcie projekcji, a połowa z pozostałych uderzyła w kimę. A teraz zadanie: oblicz szybko, ilu dziennikarzy dotrwało do końca i jak się nazywał facet w ostatnim rzędzie, który chrapał najgłośniej? Dla ułatwienia dodam, że to nie byłem ja - podparłem powieki zapałkami i dotrwałem do końca. Mogę jednak zapewnić, iż zakończenie filmu nie było warte tego - nie bójmy się słowa - poświęcenia. Tym bardziej, że od połowy filmu wiadomo, czyje dziecko nosi siostra Juliena, Pearl - a to chyba miało stanowić główną zagadkę. Przy okazji - czy to nie znamienne, że tak wiele spośród filmów odwołujących się do Dogmy `95 (bo i "Tańcząc w ciemnościach", i serial "Królestwo") mówi o ludziach upośledzonych umysłowo lub fizycznie? Może więc jest tak, iż o kalekich bohaterach najlepiej opowiadają kalekie filmy?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones